Po dlugiej przerwie... 2008-04-09 00:59:11

Bardzo dawno nie pisalam, ale tez bardzo duzo sie u nas dzialo.
Wspomnie tylko o lutowym wyjedzie w gory, bo bardzo zawazyl na nas wplynal. W gory dotarlismy wieczorem a nastepnego dnia rano, zaraz po sniadaniu (!) musieslimy po raz pierwszy stanac twarza w twarz z tym, czego sie balismy najbardziej - Szymek stracil przytomnosc :( Wygladalo to zupelnie niegoroznie, polozyl sie na lozku i zasnal, ale po pierwsze zaczal glosno chrapac, czego nie robi normalnie, a po drugie - dopiero co wstalismy, bylo wczesnie rano. Zareagowalam wiec najpierw spokojnie ale jak sie okazalo ze to nie sen, to w ruch poszla komorka, dzieki Bogu na lekarz ja odebral, i instruowal nas jak podac domiesniowo Szymkowi zastrzyk z glukagenu. Na szczescie Pan Doktor ma juz duzo doswiadcznia i w momencie mojej paniki zareagowal odrazu ostro, stawiajac mnie do pionu (za co zreszta pozniej przepraszal, ale faktycznie dobrze zrobil). Szymek na szczescie doszedl do siebie, ale my od tej chwili mamy nerwowy odruch na wszelkie jego kladzenie sie w milczeniu gdziekolwiek, nawet w zabawie. Od tamtej pory nie zemdlal nam wiecej, ale wiele razy juz byl na pograniczu, tak, ze widzielismy jak juz mu oczy sie zamykaja i traci swiadomosc. Trzeba wtedy bardzo szybko reagowac (sok do picia, a po nim jakies konkretne weglowodany, np. kanapka). Po kazdym takim epizodzie ja bardzo dlugo dochodze do siebie...
Gory poza tym byly pelne odmiennych reakcji, Grzes za drugi zjazd musial zajadac cuekierka, Szymek pijal goraca czekolade a na Tlusty czwartek pochlaniali po kilka paczkow. Do tego wszystkiego prawie bez insuliny. :) Jak tylko wrocilismy do domu cukry znowu wskoczyly na gorna polke, na co Grzes zazadal przeprowadzki w gory. (swoja droga Grzes okazal sie byc nie tylko utalentowanym pilkarzem, ale takze narciarzem! jestem ciagle pod wielkim wrazeniem)
No i nastapila przeprowadzka, tyle ze nie w gory (choc akurat u nas nawet calkiem gorzyscie jest) ale znowu do Anglii...

Z nadzieja na lepsze czasy dla cukrzycy...

Poczatki znowu byly strasznie trudne - przystosowanie sie do nowego klimatu i innego jedzenia kosztowalo chlopcow strasznie duzo - cukry szalaly, tym razem w druga strone, w gore...
PO jakims czasie zaczeli chodzic do szkoly a ja razem z nimi. Zeby pomagac im, zeby podawac insuline i uczyc nauczycieli co robic i kiedy. Na szczescie niedlugo potem trafilismy pod skrzydla tutejszej opieki medycznej, czyli pani pielegniarki curzycowej i lekarki od curzycy u dzieci. Pani pielegniarka dotarla bardzo szybko do szkoly na specjalne zebranie dla pracownikow szkoly majacych kontakt z naszymi chlopcami i bardzo ladnie naswietlila wszystkie wazne sprawy. Po jakims czasie chlopcom zmieniono troche insuliny, dzieki czemu Szymek nie musi dostawac dawki w szkole, a to byl glowny problem, bo nikt w szkole nie ma prawa podawac dzieciom zastrzykow. Troche jeszcze trwalo zanim ustalilismy jaka dawka jest potrzebna dla Szymka na rano. Na szczescie trafily sie Szymkowi bardzo fajne 2 panie do pomocy dla nauczyciela i obie bardzo chetnie uczyly sie jak mierzyc Szymkowi cukier. To bardzo wazne, bo od wysokosci jego cukru zalezy ile i kiedy moze/musi zjesc. A ja dzieki 3 tygodniom w szkole poznalam dokladnie to nowe miejsce i wiem, ze sa w dobrych rekach. Ale przyznam ze na poczatku bylam niezle zmeczona, po calym dniu pracy z 4-5 latkami.

Porownanie z POlska wypada korzystnie dla UK (zobaczymy jak bedzie dalej) - mamy za darmo igly do penow (podawanie insuliny) i do nakluwaczy (mierzenie cukru) i sa one rzeczywiscie jednorazowe a nie tak jak w POlsce - jednotygodniowe...
Mamy opieke lekarki, pielegniarki - ona glownie kontaktuje sie z nami, dba o kontakt ze szkola i o wszystkie inne potrzebne wizyty, oraz o nasze poczucie ze nie jestesmy sami z choroba chlopcow, ze oni sa po to, zeby nam pomoc, a przy tym jest bardzo sympatyczna osoba. Mamy kontakt z dietetyczka, mielismy kontakt z psychologiem (choc tu zaluje ze nie zaproponowano nam terapii). Od kilku dni cukry sa calkiem niezle ustabilizowane. Choc bywaja tez ciagle jeszcze bardzo niskie i takie zdecydowanie za wysokie tez. Ale jest juz lepiej niz zaraz po przyjezdzie, kiedy to mialam wrazenie, ze nie mamy absolutnie zadnej kontroli nad nimi.
Teraz jakas kontrole mamy, ale kazda nowa sytuacja ja nam burzy i zabiera - wiecej ruchu, mniej ruchu, stres, przeziebienie...
Ale uczymy sie, uczymy.
pozdrawiam!!!
info: autor: anca
miasto: Poznań

Przygody i podróże trzech małych łobuziakow, w tym dwóch bardzo słodkich i jednego z chochlikami w oczach :)
dzieciaki:
»Grzes
ur. 1998-06-11

» Tomus
ur. 2000-09-15

»Szymus
ur. 2003-06-26

mój foto.dzieciak
brrr...
linki:
    archiwum
    2025202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007

    poczatek: 2007-11-26


    subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: