Ja, kobieta, jestem nieco zadziwiająca, zapętlona, poskładana z przeróżnych wydarzeń, przemyśleń, przekazanych mi tradycji i nie wiem, czego jeszcze. Przypominam patchwork, zlepek, zdawałoby się przypadkowych, cudacznych kawałków. Miejmy jednak nadzieję, że kiedy nadejdzie dzień ukończenia dzieła, wrażenie, jakie będzie towarzyszyło oglądającym, będzie miłe dla oka.
Czasem przeraża mnie ta część osobowości, która wciąż każe poszukiwać, wyznaczać sobie nowe cele. Moje samopoczucie uzależnione jest od samego dążenia. To bardzo męczące. Mam wrażenie, że zupełnie nie potrafię cieszyć się z dotarcia do mety. Wciąż muszę biec. Podjęłam jakiś czas temu mozolną naukę delektacji chwilą, odpoczywania bez błądzenia myślami po spisie spraw do załatwienia. Jestem krnąbrnym uczniem.
Czasem padam wycieńczona i marzę o jednym, by przestać marzyć, przestać planować, oceniać siebie w życiowych rolach. Po prostu przez chwilkę umieć zamknąć oczy i cieszyć się tym, co jest, nie dywagując jednocześnie nad tym, co być by jeszcze mogło. Po co ja sobie to wszystko robię?
Czy to normalne, że biegnąc do szkoły myślę o tym, co zrobię na obiad, że będąc w szkole myślę o tym, co dzieje się z Tobą synku, będąc na spacerze z Tobą myślę od czego zacząć sprzątanie domu po powrocie, sprzątając myślę o klasówkach do sprawdzenia, w trakcie sprawdzania jestem już myślami przy prasowaniu. Stop. Za dużo tego, to nie jest normalne.
Tkwi we mnie obsesja niedoskonałości. Moja wadliwość kobiety, niezaradność żony, porywczość nauczycielki, zaborczość matki czasem mnie przerasta. Zastanawiam się, czy gdyby przyszedł do mnie ktoś wręczając mi dyplom i obwieszczając, że zdałam egzamin na matkę celująco coś by to pomogło. Obawiam się, że niewiele. Już taki ze mnie tym, że choćby tysiąc osób powiedziało, że się sprawdzam, że jestem dobrym człowiekiem to i tak nadal wystarczyłby jeden ironiczny gest, jedno smutne spojrzenie rzucone ukradkiem, by we mnie znów zaczął szamotać się skrawek zagubienia.
Chce umieć żyć tu i teraz myśląc jednocześnie tylko i wyłącznie o tym, co tu i teraz! Czy któraś kobieta to potrafi?
Lekcja numer jeden:
Obserwacja Ciebie synku.
Śpisz skulony jak kłębuszek. Masz niebywale pogodną i spokojną twarz. Wystarczy przez chwilkę na nią spojrzeć, by przypomnieć sobie każdy Twój uśmiech, przytulenie, podskoki, całuski. Macierzyństwo, Twoje ciepło i wrodzona pogoda ducha wlały we mnie nienazwaną jeszcze moc. To Ciebie powinnam nazywać moją równowagą, ostoją, bronią przed szaleństwem. Chcę abyś podał mi swoją maleńką dłoń, zawołał swoje
sio mamo i poprowadził mnie w krainę dzieciństwa, gdzie dobro zawsze jest dobrem, a zło dostaje prztyczek w nos. Chcę umieć tak jak Ty cieszyć się biedronką, psem, który z radości liźnie Cię w noc, wróblem ćwierkającym za oknem.
Dobrze jest być Twoja mamą. Móc wtulić się w Twoją ufność, czytać razem wspaniałe opowieści, zabawne wierszyki, tańczyć i śpiewać piosenki, dreptać po śniegu podskakując od czasu do czasu.
Tu i teraz jestem mamą, szczęśliwą mamą.
Śpij dobrze, synku. Za chwilę zasnę i ja.
