Cierpienie ojca, bol mego meza... 2005-12-29 12:58:07

Kiedy przeczytalam wpis mojego meza,myslalam ze serce peknie mi w ulamku sekundy....
Wiedzialam ze cierpi, wiedzialam ze wyobraza sobie jak chodzi z naszymi dziecmi na sanki, jak bawi sie kolejka pod pretekstem zabawy z naszymi dziecmi, wiedzialam ze jego bol, ktory w sobie tlumi jest przeogromny...
On taki dzielny dla mnie - tak bardzo przez mnie wlasnie skrzywdzony...
Moje felerne ohydne cialo zabija nasze dzieci zanim beda gotowe na samodzielne zycie, zabija marzenia mojego ukochanego meza o rodzinie, o zabawach z dziecmi...
Moj maz napisal prawde, opisal to co czuje, nie chcial bym czula sie winna ciagle mi to powtarza, ale on nie ma pojecia jak bardzo sie nienawidze za te niewypowiedziane cierpienie jakie mu funduje, ja jego zona...
Kazde staranie sie o kolejne dziecko to wziecie na swoje barki swiadomego ryzyka utraty tego dziecka, nie wiadomo czy kiedykolwiek uda mi sie urodzic dziecko i dac szanse mojemu mezowi na wychowanie go i zabawe z nim na to by spelnily sie marzenia mojego kochanego meza, czy mam prawo probowac wiedzac jak moze sie to skonczyc??? Czy mam prawo swiadomie czekac na kolejny grob lub szczesliwe narodziny???
Wiem sa inne rozwiazania... Jak mam powiedziec mojemu mezowi - "moze pokochasz obce dziecko?", kiedy on oczyma wyobrazni widzi mnie karmiaca Nikodemka, Mateuszka biegajacego z odpietymi szelkami z reszta gromadki, wolajacego "tata, chodz..."
Czy ja bede w stanie pokochac takie moje/nie moje dzieciatko???
Jak ja siebie nienawidze, jaki mam ogromny zal do siebie za to co sie stalo i nie piszcie prosze ze to nie moja wina, bo przeciez to moje cialo zabilo nasze dzieci, dzieci o ktorych tak marzyl moj maz...
Tak bardzo go kocham, ze bylam w stanie zaproponowac mu "wolnosc", szanse na nowe zycie z kims kto da mu dzieciatka - nie zgodzil sie...
Kiedy patrze w jego smutne, teskniace oczy, kiedy widze jego bol, ktory tak skrzetnie ukrywa mam ochote nie istniec...
Jak ja siebie nienawidze...
Jezeli lekarz stwierdzi...
Jak mam powiedziec swojemu zdrowemu, mlodemu mezowi - kochanie ja juz nie moge miec dzieci??????? Jak mu to powiedziec??? Jakim prawem rujnowac mu caly jego swiat...Jakim prawem zniszczyc jego marzenia??? Czy ja bede umiala z taka diagnoza zyc???

Nienawidze sie, poczuciem winy moglabym obdzielic caly swiat i jeszcze by zostalo....

Wybacz mi kochanie...

Boże gdzie Ty jesteś... 2005-12-28 12:35:55

...czy Ty wogóle istniejesz??? to pytanie prześladuje mnie od pewnego czasu. Odpowiedzi nie znam lecz jeżeli Cię nie ma?? To gdzie są teraz moje dzieci??? Kto sie nimi opiekuje??? Przecież one nie umarły, one zaswze tu będą gdyż nigdy nie pozwolę o nich zapomnieć.

Może ktoś mi potrafi wytłumaczyć dlaczego świat jest taki okrutny... Dlaczego moje dzieci nie zyją przecież przez te kilka chwil, które spędziliśmy razem dostały więcej miłości niz niektóre dzieci przez całe życie. Czy to sprawiedliwe?? Pytam się za co?? Za co te cierpienie... A moja żona?? co teraz przecież ona umiera z bólu. Tego chciałeś?? Taki jesteś miłosierny i sprawiedliwy??? Ktoś powie "niezbadane sa wyroki Boskie" ale czemu one służą bo mnie i żonie napewno nie. I nie sądzę żeby komuś słuzyły. Lecz dlaczego ja to wszystko piszę przecież ty nie istniejesz.

Trudno poiedzieć co w takiej chwili czuje mąż, ojciec. Trudno to opisać bo żal i ból to zbyt banalne słowa. Nie ma takich słów, które by odzwierciedliły moje odczucia. Wczoraj kiedy spoglądałem na małą białą trumienkę znikającą gdzieś w głębi ziemi zrozumiałem że skończyła się pewna epoka, pewien etap mojego życia, który trwał od sierpnia 2002 r. Zaczyna się nowe życie poraz kolejny. Gdyby nie moja wspaniała żona, którą bardzo kocham nie wiem co by było, nie wiem czy bym to wszystko zniósł. Ale Ona jest. Stara się dla mnie więc i życie jednak ma sens, ma cel. No cóz... Pozostaje mi jedynie oglądanie innych tatusiów jak uczą swoje dzieci chodzić, jeździć na rowerku noszą je na "barana" oni to mają, ale ja mam coś więcej, coś czego oni nigdy nie doznają ja mogę zapalić świeczkę moim synom i czuję w tej chwili nieopisaną ulgę więź i wrażenie, że moje dzieci są obok mnie i mówią do mnie "tatusiu dobrze że jesteś z nami"

ps. proszę nie komentujcie tego wpisu...

Ostatnie chwile z naszym Synkiem... 2005-12-23 21:06:35

dzisiaj, nasz dzielny,malutki chlopczyku widzielismy sie ostatni raz...
tak chcialam by ta chwila trwala wiecznie, czas jednak nie chcial sie zatrzymac...
kiedy Pani przynosila cie do mnie chcialam do niej podbiec i jej ciebie odebrac bys juz wiedzial ze jestem..
kiedy w koncu, nareszcie znalazles sie w moich ramionach, poczulam ze moglabym sie tulic i calowac bez konca...
wiedzialam ze na mnie czekales, nie moglam pozwolic by ubral cie ktos inny, nigdy bym sobie tego nie darowala, to byla jedyna chwila na to bysmy spedzili z toba jeszcze pare chwil, bysmy mogli przytulic cie poraz ostatni...
mamusia kupila dla ciebie najmniejsze i najsliczniejsze ubranko jakie udalo jej sie znalezc, dopiero kiedy polozylam cie na twoim niebieskim kocyku i wyjelam ubranko zobaczylam jaki ty jestes przepieknie malenki...
ubieralam cie jak dlugo sie dalo, a to czapeczka byla krzywo, a to kaftanik byl zagiety i mogl cie uwierac, a to kocyk nie zawinal sie w taki rozek by bylo ci cieplutko, co chwile musialam cos poprawiac, wiedzialam ze za drzwiami juz czekaja, slyszalam ich glosy, powiedzieli ze dadza nam tyle czsu ile potrzeba - nie daliby rady , pragnelam by ta chwila trwala wiecznosc...
jak cudownie bylo cie tulic tak slicznie, cieplutko ubranego, takiego pieknego, takiego mojego, (tatus na moja prosbe zrobil nam zdjecia, ja zrobilam zdjecie jak tatus cie tuli, moze sie to komus wydac "nie na miejscu" ale chcemy cie pamietac do konca zycia , twoja cudna buzke, ciebie slicznie ubranego, tylko to nam zostanie, niech ktos kto zechce nas za to osadzac sprobuje sobie wyobrazic co sie czuje w takiej chwili...)

gdy cie tulilam, w koncu moje puste ramiona nie bolaly tak przerazliwie, nie bolaly do chwili, kiedy tatus pozegnawszy sie z toba powiedzial ze musze cie juz ulozyc,dlugo trwala ta walka, by ramiona matki choc na chwile zechcialy ulzyc uscisk i ulozyc cie na bialej atlasowej poscieli,tatus polozyl przy tobie maly samochodzik, ktory sam wybral, zdazylam powiedziec "dobranoc syneczku, przysiegam ze jeszcze kiedys sie zobaczymy, kochamy cie, ostatni dany na predce calus, ktory niczego nie zmienil, nie cofnal czasu, nie tchanl w ciebie zycia, i juz nigdy wiecej dopoki zyje cie nie utule ani nie zobacze...

to nie tak moj malenki, nie tak mialo byc, miales miec atlasowa kolderke ale nie taka, miales miec samochodziki ale nie tak, miales byc...

tak bardzo za toba tesknie i ja i tatus, on tez bardzo cie ukochal, mial tyle planow tyle marzen, chcial zabierac cie na spacery, na basen, na silownie, a ja zawiodlam,odebralam mu wszystkie jego marzenia, poraz kolejny, nie dalam rady synku...moj organizm nie dal ci tych jeszcze chocby 8 tygodni by te wszystkie marzenia mogly sie spelnic :(

juz czwarty raz nie dalam szansy najblizszym mi ludziom, na bycie ojcem, babcia, dziadkiem, na to by mogli sie opiekowac swoim ulubiencem, patrzec jak rosnie,jak jest wychowany, tak bardzo wszyscy wierzyli ze tym razem sie uda, tak czesto o tym mowili cieszac sie i planujac, a ja nie dalam rady...znowu...


ostatnie dni byly wypelnione walka o cos,dopilnowaniem czegos, teraz kiedy juz wszystko jest godnie tak jak na to zasluzyles, kiedy nie mam juz o co walczyc, czego zalatwiac, dopilnowywac, dopiero teraz czuje jak bardzo juz nie mam sil, trace je z minuty na minute, a twoj tatus patrzac na mnie, placze nad twoim odejsciem i nad swoja bezradnoscia bo czuje ze nie moze mi pomoc, juz nie wie jak, widzi tylko ze gasne w oczach i jest przerazony...

irytuje mnie normalnosc, to ze slonce wstalo jakby nigdy nic, to ze ludzie beda swietowac narodziny Boga, to ze ktos zachowuje sie "normalnie", wiem ze mozna cierpiec i starac sie wrocic do normalnego zycia, ale ja nie chce, nie umiem, nie mam sily...
bardzo kocham twojego tatusia i kiedy widze jego bezradnosc, to jak cierpi...tak sie staram, tak bardzo chce zeby tatus nie czul sie taki bezradny, ale mi nie wychodzi...

mam wrazenie ze zatrzymalam sie w polowie drogi miedzy toba syneczku a twoim tatusiem i nie wiem co robic...
boli mnie istnienie, boli mnie bycie, nawet moje piersi placza, kiedy pochylam sie na zlewem widze tylko kapiace kropelki mleka, mleka ktore mialo dac ci sile, odpornosc, mleka ktore mialo byc dla ciebie synku...

bardzo cie kochamy nasz syneczku i bardzo za toba tesknimy....
na zawsze mama i tata...



Moja walka dobiegla konca... 2005-12-22 09:04:50

udalo sie !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

szpital przynal sie do "pomylki", przed sekunda dzwonil z polnej moj maz, dostalismy pismo ze uznaja to za porod niewczesny plodu wykazujacego oznaki zycia a nie poronienie, nasza walka... , udalo sie, nasz syn bedzie mial akt urodzenia i akt zgonu, bedzie godnie pochowany w obrzadku katolickim, nasz syn , bedzie istanial , oficjalnie bedzie istanial, wszyscy beda wiedziec ze byl taki maly dzielny chlopiec i walczyl o oddech ktorego nie mogl zlapac poltorej minuty, potem odszedl, wszyscy beda wiedziec ze byl taki maly czlowiek ktoremy Bog nie dal szans na zycie,...

BEDE MIALA AKT URODZENIA !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

ale teraz to ja juz naprawde nie mam o co walczyc...nie mam sil. boli mnie oddychanie...boli mnie bycie...nie chce juz byc dzielna nie mam sily......wygralam ostatnia walke o mojego Syna, o uznanie go za czlowieka...


dziekuje wszystkim ktorzy nas wspierali zwlaszcza mathab i zorce...


musze teraz isc kupic najmniejszy sliczny kolorowy kocyk i ladny maly czerwony samochodzik, chlopcy lubia czerwone samochodziki.....

moja walka dobiegla konca...

19 XII Nikos odszedl w naszych ramionach 2005-12-20 12:13:11

za kazdym razem pusty brzuch, puste ramiona bola bardziej,wrocilam do domu, do putego, cichego domu, domu praz czwarty pograzynm w zalobie,dzis nie obudzial mnie moj ulubiony poranny kopniak,dzis nie mowie do brzuszka dzien dobry, bo...tam juz nie ma mojego Synka...
z wczoraj niewiele pamietam, slysze tylko swoj krzyk, krzyk ktory slyszalm chyba caly szpital, kiedy w trakcie badania kazano zawolac mojego meza i powiedziano - "przykro nam, juz sie zaczelo...", nie wiedzialam ze potrafie tak glosno krzyczec...
ocknelam sie na sali przedporodowej, siedzial moj maz, skurcze mialam juz co dwie 2 minuty, po chwili zabrano mnie na sale porodowa, wiedzialam jedno,mialam swiadomosc tego co sie zaraz stanie i nie pozwolilam podac sobie lekow usypiajacych zaraz po porodzie, zazadalam by po urodzeniu odbylo sie wszystko tak jak ja chce, walczylam o to widzac niedowierzajace miny lekarzy, ale moj upor zwyciezyl...
Nikodemek urodzil sie po czwartym parciu,od razu polozono mi go na brzuch , objelam go reka a on zaczal sie ruszac, powiedzialam "Witaj na swiecie Syneczku, podalam mu moj palec a on juz probowal go chwytac jakby chcial powiedziec "mamusiu nie pozwolilas im mnie gdzies tam zabrac, przytul mnie chce byc z toba mamusiu.."
przecieto pepowine oslonieto go i podano mi go w ramiona,byla taki mlenki, taki piekny, wprowadzono mojego meza, 0tylilismy malego na zmine i calowalismy jakby , trzymalismy go w ramionach az przestal sie ruszac...
umierajac slyszal nasze glooy, nasz szloch i bicie mojego serca - tak chcialam zeby byl z nami wlasnie wtedy..
bylismy tacy bezsilni, tacy bezradni, tacy "nic niemogacy", ale najwzniejsze ze nasz syn byl w naszych ramionach do konca...
anestezjolog musial mnie juz usypiac poniewaz grozil krwotok, polozna ktorej jako jedynej zdecydowalam sie oddac Nikodema przysiegala placzac ze jak obudza mnie za 15 minut ona osobisciemi go przyniesie, dopiero wtedy pozwolilam sobie podac leki...
kiedy sie ocknelam maz byl przy mnie, przygaszono swiatla i zobaczylam tylko jak ta polozna niesie go do mnie, boze jak ja sie ucieszylam nawet myslalam ze to wszystko mi sie snilo, ale kiedy zobaczylam jej lzy zrozumialam ze koszmar trwa, nie bylo takiego miejsca gdzie bym go nie wycalowala, byl caly mokty onnaszych lez ale to go nie wskrzesilo..
wiedzialam ze ten momemnt nadejdzie ale kiedy uslyszalam "zabierzemy go juz dobrze?" przytulilam go mocniej, gotowa do walki..w koncu namowili meza by mnie przekonal, dajac mu Nikodema czulam jak serce przestaje mi bic, wlam jak zwierze, jak teraz, znowu jakies zastrzyki i obudzilam sie na sali, obok siedzial maz, nie mialam sily na nic, bolalo mnie oddychanie bolalo mnie istnienie, bolalo mnie zycie...
siedze w pustym pokoju, z pustymi ramionami i nie mam sily zyc, wstalam jak robot, maz uszkowal mi bulke zjadlam nie czujac smaku jak robot, powiedzial "poloz sie i obiecaj ze niczego sobie zrobisz, ja musze jechac do szpitala" ja juz nic sobie nie moge zrobic, jestem zywym trupem, zabity zabic sie nie moze prawda?nie mam celu w zyciu nie mam sensu zycia wiem ze obiecalam mezowi ze przy nim zostane,a na tym swiecie..
ale ja jestem tylko matka, a tam jest czworka moich dzieci - gdzie mam byc??? na boga gdzie???

Syneczku, bardzo ci dziekuje za te 21 tygodni, za te kopniaki, za radosc ktora uczulam sie odczuwac na przekor strachu jaki czulam, dziekuje Ci kochanie za te wczorajsze poltorej minuty, za to ze probowales chwycic moj palec i za to ze byles..
Nikosiu chcialabym powiedziec jak bardzo Cie kocham ale nie moge - bo nie ma takich slow, Ty wiesz..Na zawsze pozostaniesz w moim i tatusia sercu - kochamy Cie nasz skarbie, opiekuj sie nami razem z postala trojka rodzenstwa bo nam nie bylo dane opiekowac sie wami...
Kiedys zobaczymy sie Syneczku, tylko to trzyma mnie przy zyciu, ze jeszcze was wszystkich kiedys zobacze i przytule i juzna zawsze bedziemy razem...
Tatus dzis rano wstal i zapalil cztery swieczki to dla Was moje kochane Aniolki, dla was...
[*][*][*][*]

Święta tuż tuż...:( 2005-12-13 08:17:21

jak ten czas plynie, 3 lata temu swieta Bozego Narodzenia mielismy spedzac z Mateuszkiem, mial sie urodzic 2 grudnia...
ten rok, te swieta beda o wiele trudniejsze, spodziewam sie kolejnego Synka, a akurat w same swieta bede na tym etapie ciazy kiedy zaczynalam rodzic/tracic Mateuszka...:(
na sama mysl umieram ze strachu,jak ja sobie poradze, jak zniose ten ciezar niewypowiedzianego przerazenia, czy znowu uda mi sie "byc silna,byc ponad wszystkim"? czy tym razem to bedzie zbyt wiele...caly czas mam w glowie slowa wszystkich znajomych, lekarzy - "musi pani zachowac spokoj, zadnego stresu, zadnych ciezszych wzruszen" - rozumiem to, musze taka byc dla dobra Nikodemka, staram sie z calych sil tak bardzo ze az sprawia to fizyczny bol, ale jak powiedziec sercu matki - "nie cierp", no jak??
widze jak ludzie sie mrowia w przedswiatecznej gmatwaninie, sa usmiechnieci, zadowoleni, pelni oczekiwania na radosc spotkania z bliskimi , na cud przezywania swiat, szaleja na zakupach, pakuja prezenty, ubieraja choinki, wybieraja swiateczne menu - cos zupelnie normalnego, prawda?
ale ja tylko na to patrze... beznamietnie... i nie chodzi mi o to ze musze lezec plackiem, ze nigdzie nie pojade, nie odwiedze rodziny, chodzi o to ze moglabym przezywac te swieta w cudowny sposob "wewnatrz", tez epatowac radoscia bozonarodzeniowa, ale nie moge, nie umiem, nie chce...
dla niektorych to okrutne co powiem ale dla mnie mogloby nie byc tych swiat... moze ktos mnie zrozumie, najchetniej zamknelabym sie sama w domu , zadnych przygotowan, zadnych gosci, przespac ten czas, nie pamietac bolu, strachu, cierpienia...
jestem juz tak blisko a zarazem tak daleko, raptem "tylko i az" kilka tygodni dzieli mnie od "byc lub nie byc" mojego malenstwa, wiedzialam ze to bedzie trudne, ale nie mialam pojecia jak bardzo... ale na Boga, nie zaluje !!
zrobie wszystko, wszystko co w ludzkiej mocy by sie udalo, moge lezec jeszcze te 4 miesiace, zeby tylko Go przytulic, miec szanse Go wychowac, opowiedziec mu kiedys jaka walke stoczylam o to by sie pojawil w moim zyciu, zrobie wszystko...
nie umiem jeszcze tylko opanowac tego ogromnego strachu ktory towarzyszy mi codziennie, teraz zyje juz z dnia na dzien, kazdy dzien wiecej, kazdy tydzien dluzej daje i zwieksza szanse na to bym mogla na Wielkanoc opowiedziec calemu swiatu jak wielka jest we mnie radosc, jak cudne sa swieta, jakie zycie jest cudne, bo w mojej rodzinie pojawil sie tak dlugo wyczekiwany, wywalczony Synus...

Bardzo Cie kocham Nikosiu, do zobaczenia na Wielkanoc kochanie przy swiatecznym stole, zadbam o to by zajaczek i dla Ciebie cos znalazl :)...Mamusia...
info: kliknij aby zobaczyc wieksze

autor: malgosik
mail: malgorzatasenger@plusnet.pl

miasto: Poznań

Mama Aniołków : Mateuszka Niuni Fasolinki Nikodemka i cudownej córci Mai "...cóżeś mi Panie uczynił, mnie wiernemu słudze, czemuż w twarz piaskiem sypnąłeś, ileż bólu jeszcze mi przyjdzie znieść? nim kres mój nastąpi, daj Panie nadziei, choć ziarnko bym z żalu nie umarła z rąk własnych..."
dzieciaki:
»Maja
ur. 2009-02-09

linki: archiwum
202520242023202220212020201920182017201620152014201320122011201020092008200720062005

poczatek: 2005-10-12


subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: